Półmetek tygodnia, a ja czuję, że będę ofiarą karōshi ( 過労死 ), czyli umrę z przepracowania. Będzie to takie polskie karōshi, czyli nie umrę jako człowiek sukcesu, ale jako zajechany pracownik budżetówki.
Zaobserwowałem, że zawsze w okresie intensywnej pracy sięgam po muzykę sprzed lat, której kiedyś intensywnie słuchałem. I tak jest tym razem: z radością i sentymentem (znak, że się starzeję) sięgnąłem po płytę DVD z nagraniem koncertu Nirvany Umplugged z Nowego Jorku. Oczywiście zacząłem od Davida Bowiego i The man who sold the world. No tak, klasyka.
...choć dzisiaj myślę, że ta wersja jest mi bliższa (Uwielbiam Bieliznę i poczucie humoru Janiszewskiego!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz